Aktualności
Piątek, 5 sierpnia 2016 11:45
Z Metropolitan Opera do Krynicy
Artur Ruciński, baryton, artysta który zadebiutował w tym roku z dużym powodzeniem w Metropolitan Opera w Nowym Jorku w rozmowie z Agnieszką Malatyńską-Stankiewicz
- Ten rok był dla Pana bardzo znaczący. Skończył Pan 40 lat, a zatem jak na barytona przystało wyrósł pan z wieku dziecięcego, a tuż przed urodzinami zadebiutował Pan na najsłynniejszej scenie świata w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, rolą Sharplessa Madama Butterfly.- Zostałem bardzo dobrze przyjęty przez publiczność i krytykę. Debiut w MET uważam za bardzo udany, bo mam już podpisane trzy kontrakty na sezon 2019/20 w tym teatrze: na Manon Masseneta, gdzie będę śpiewał partię Lescauta, później partię Marcello w Cyganerii i ponownie Sharplessa w Madama Buterfly.
- Jest Pan szczęśliwy?
- Uważam się za wielkiego szczęściarza jeżeli chodzi o moją karierę, ponieważ w tej chwili mogę wybierać zarówno teatry, jak i role. Śpiewam tylko te partie, które są najlepsze dla mojego głosu i te, w których czuję się najlepiej. Staram się mądrze dobierać role, dlatego moje marzenia artystyczne cały czas się spełniają. Mam następne kontrakty, i w La Scali, i w Covent Garden, i w Metropolitan, i w wielu, wielu innych teatrach na świecie. To jest najlepszy prezent na moje 40. urodziny. Czuję się fantastycznie, wiem że przede mną, jak na barytona, jeszcze bardzo wiele. Wszystko układa się tak, jak sobie tego życzyłem.
- Dorasta Pan do ról ojców, tak często powierzanych przez kompozytorów barytonom.
- W życiu prywatnym również jestem ojcem i rzeczywiście często śpiewam role ojców. Jednak w tej chwili staram się nie przyjmować tylko tych ról, bo co będę robił, kiedy będę miał 50 i więcej lat? Byłoby to dla mnie trochę monotonne, dlatego próbuję różnicować mój repertuar, a zaśpiewać mógłbym w tej chwili już wszystko.
- Wagnera też? Ten kompozytor Pana fascynuje?
- Wagner nie fascynuje mnie aż tak bardzo. Choć jest jedna partia, którą planuję zaśpiewać w przyszłości. Będzie to Wolfram w Tannhauserze. W tej chwili koncentruję się przede wszystkim na repertuarze bel canto i repertuarze verdiowskim, chociażby ze względu na to, że język niemiecki nie jest mi bliski. Ale wszystko może się zmienić za 10 albo i więcej lat. Kto wie?
- Zapytałam o Wagnera, bo ostatnio wpadła mi w ręce płyta, którą Pan dawno temu wydał, z Łukaszem Borowiczem...
- Stare dzieje...
- Tak. Tam jest aria z Tannhausera ...
- …właśnie aria Wolframa. Staram się przede wszystkim dobierać role właściwe dla mojego głosu. I te wybory, które podejmowałem do tej pory, uważam za bardzo dobre. Występuję w takim repertuarze, w którym zaprezentuję się najlepiej. Wolfram jest taką partią, którą na pewno kiedyś zaśpiewam. Otrzymałem już raz propozycję udziału w produkcji Tannhausera w Belgii, ale moje wcześniejsze zobowiązania na to nie pozwoliły. Poza tym jest też coś ważniejszego dla mnie w życiu niż tylko kariera, która w tej chwili układa się wspaniale. To normalne życie rodzinne. Staram się utrzymać równowagę między sprawami prywatnymi i zawodowymi, bo kariera jest tylko bardzo przyjemnym dodatkiem do życia, ale nie całym życiem.
- Pański syn to już ma chyba 5 lat?
- Tak. W czerwcu skończył 5 lat. Na pewno nie będziemy syna zmuszali do tego żeby był artystą, ale widzę że ciągnie go na scenę. Dla mnie i dla żony najważniejsze jest to, żeby był szczęśliwym dzieckiem, a jakie podejmie kiedyś decyzje, czas pokaże.
- No właśnie, czy muzyka była Pańskim wyborem? Bo jak pamiętam, przeszedł Pan przez szkołę muzyczną.
- Ten wybór był bardzo naturalny, ponieważ muzyka w moim domu była obecna od początku. Moi rodzice śpiewali i tańczyli w zespole „Mazowsze”, który w tamtych latach był sławny na całym świecie...
- ...wizytówka nasza...
- Tak jest. Zespół reprezentował najwyższy poziom artystyczny. Doskonała muzyka w świetnych aranżacjach Sygietyńskiego, wspaniałe choreografie. Zespół cieszył się na świecie niesamowitym powodzeniem i odnosił wiele sukcesów, zwłaszcza za żelazną kurtyną. Dlatego muzyka była w moim domu zawsze obecna. Jako dziecko, jeszcze w wieku przedszkolnym, miałem okazję obserwować moich rodziców na scenie. Rodzice po odejściu z „Mazowsza” założyli swój własny zespół „Polanie”, z którym też podróżowali po świecie i po Polsce. Zacząłem z nimi występować będąc jeszcze uczniem szkoły podstawowej (w klasie skrzypiec), na ul. Krasińskiego w Warszawie. Była to dla mnie i przygoda i przyjemność, traktowałem to jako zabawę. Później uczyłem się w szkole baletowej. Moja siostra była jej uczennicą, więc i mnie to zainteresowało. Następnie w liceum grałem trzy lata na oboju. Dziś wiem, że obój dał mi bardzo mocny oddech, balet elastyczność ciała, a skrzypce wyostrzyły mój słuch i nauczyły zapisu nutowego. To wszystko przydało mi się później w śpiewie operowym, który zresztą przyszedł przypadkowo, jak większość rzeczy w życiu.
- No właśnie wystartował Pan do słynnej szkoły zwanej Bednarska Street, czyli szkoły, która jest kuźnią wielu wspaniałych piosenkarzy takich jak m.in.: Edyta Geppert, Andrzej Rosiewicz. Wymieniać można by dużo.
- Chciałem pójść na wydział piosenki rozrywkowej, jazzowej. Jednak po przesłuchaniu w tej szkole, doradzono mi, żebym poszedł w kierunku operowym, ponieważ z natury mam silny głos. I taki był początek. Wszystko potoczyło się szczęśliwie dla mnie i po pół roku śpiew operowy stał się moją pasją i tak to trwa do tej pory.
- Niemal od pierwszego wejrzenia.
- Może to za dużo powiedziane, ale zdobycie nagrody - po pół roku nauki - w konkursie pieśni, wszystko przesądziło. Studia pokazały, że oprócz śpiewu liczy się jeszcze aktorstwo, a także ruch. Bo opera łączy różne dziedziny sztuki. I to zaczęło mnie fascynować. Scena operowa stała się dla mnie drugim domem, drugim środowiskiem naturalnym. Czuję się szczęściarzem, bo mogę wykonywać pracę, która jest moją pasją.
- Gdyby Pan miał dzisiaj przekonać kogoś do opery, to co by Pan powiedział?
- Ci, którzy chcą iść w tym kierunku muszą się przygotować na wielki wysiłek i bardzo ciężką pracę. Talent i piękny głos, będący darem od Boga, nie wystarczy. Potrzeba wielu lat pracy nad ogólnym rozwojem muzycznym, nad techniką, nad świadomością samego siebie. Każda praca i nawet ta będąca pasją, ma też swoją ciemną stronę. Wielka kariera powoduje, że rozstajemy się z naszymi rodzinami, że jesteśmy gośćmi we własnym domu. W życiu nigdy nie ma nic za darmo i sukces kosztuje bardzo dużo wyrzeczeń i bardzo dużo pracy. Toteż praca śpiewaka jest pracą wyczynowca. Jeżeli się to kocha, jeżeli sprawia się tym radość i przyjemność publiczności, to śpiew daje nam siłę na przyszłość. A opera ma się dobrze, choć tak jak inne dziedziny życia przezywa czasem kryzysy. Z drugiej strony patrząc na przykład na frekwencję w teatrach czy na festiwalach takich jak Salzburg, Bayreuth to na przyszłość opery można patrzeć z optymizmem.
- Optymizmem napawa też publiczność rozpoczynającego się 13 sierpnia w Krynicy-Zdroju Festiwalu im. Jana Kiepury, którego będzie Pan w tym roku gościem.
- Bardzo się z tego cieszę. Mam wspaniałe wspomnienia z Krynicy.
- Jakie?
- Będąc jeszcze bardzo młodym śpiewakiem, studentem i zaraz po studiach, miałem przyjemność brać udział w festiwalach w Krynicy. Wówczas dyrektorem artystycznym festiwalu był śp. Bogusław Kaczyński. Był to dla mnie fantastyczny czas. Pamiętam bliski kontakt z publicznością i miasto, które żyje festiwalem. Nas artystów traktowano jak największe gwiazdy. Unikatowość tego festiwalu polega na tym, że wszyscy turyści i publiczność mają możliwość kontaktu z artystami przed i po koncercie. Panuje tam wyjątkowa atmosfera. A wszystkiemu sprzyjają wspaniałe okoliczności przyrody i świetna organizacja festiwalu. Zawsze miło wspominam Krynicę i bardzo cieszę się, że w tym roku udało się zorganizować mój występ, mimo że kalendarz koncertowy mam bardzo napięty. Do Krynicy przyjadę prosto po spektaklu Trubadura w Arena di Verona, gdzie już wiem, że widownia będzie na ponad 15 tysięcy osób.
- W Krynicy weźmie Pan udział w koncercie poświęconym pamięci Jana Kiepury. Wieczór ten odbędzie się 15 sierpnia dokładnie w 50. rocznicę śmierci patrona festiwalu.
- Tego wieczoru będziemy wspominać wielkiego Jana Kiepurę prezentując wykonywany przez niego repertuar. Ja wykonam fragmenty z oper, w których występował , a moi koledzy i koleżanki zaprezentują natomiast utwory, którymi serca publiczność podbijał sam patron festiwalu.
- Dodajmy, że obok Pana wystąpią Katarzyna Oleś-Blacha, Agnieszka Rehlis, Tomasz Kuk, Jacek Ozimkowski oraz Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus i Chór Polskiego Radia pod dyrekcją Piotra Wajraka.
- Będzie to wyjątkowy wieczór.
- Czy Jan Kiepura jako śpiewak, jako osobowość ma dla Pana znaczenie?
- Oczywiście. Stanowi on przykład fenomenalnego śpiewaka, o fantastycznej technice, a przede wszystkim niesamowicie pracowitego człowieka. Artysty, który dbał o detale, takie jak wymowa, frazowanie, interpretacja. Był to niezwykły śpiewak, który odniósł wielki światowy sukces. Był do tego bardzo inteligentny. Wiedział co należy robić, aby być popularnym. Udział w filmach muzycznych, które cieszyły się wielką popularnością, był doskonałym pomysłem. Do dziś Jan Kiepura jest przykładem dla wielu artystów jak należy kierować swoją karierą. Możemy być z niego dumni.
- Jan Kiepura występował w Metropolitan Opera wielokrotnie.
- To prawda. Mieliśmy w polskiej historii kilku takich śpiewaków, m.in. bracia Reszke, Teresa Żylis-Gara…
- …Wiesław Ochman, Małgorzata Walewska. A ostatni sezon pokazał, że aż pięcioro polskich śpiewaków wystąpiło na scenie Metropolitan Opera. Oprócz Pana, Piotr Beczała, Mariusz Kwiecień, Aleksandra Kurzak i Edyta Kulczak.
- Mamy doskonały czas dla polskiej opery. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby tylu śpiewaków w jednym sezonie wystąpiło na najważniejszej scenie świata. Jan Kiepura ma godnego następcę w postaci Piotra Beczały, który jest fenomenalnym tenorem i który święci triumfy w różnym repertuarze. Właśnie zadebiutował w Dreźnie jako Lohengrin w operze Wagnera, razem z Anną Netrebko. Polacy mają wiele powodów do dumy.
- Na pewno. Polacy nie tylko są dumni, ale także pragną słuchać swoich sławnych rodaków w kraju, o czym najlepiej świadczy zainteresowanie publiczności Pańskim koncertem w Krynicy. Zresztą ostatnio nie tak często można Pana usłyszeć w Polce.
- Tym bardziej się cieszę na koncert w Krynicy. Zapraszam serdecznie, bo będzie to niezwykły, jubileuszowy festiwal.
Rozmawiała: Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz
żródło: mat. prasowe, fotografia ze strony www.arturrucinski.com
Patronem medialnym 50. Festiwalu im. Jana Kiepury jest portal MalopolskaOnline.pl
Szczegóły i bilety: www.festiwalkiepury.pl
Program dostępny jest też w dziale Co Gdzie Kiedy MalopolskaOnline.pl
komentarze